Nareszcie odwilż… Nie sprawdzam nawet, co tam jawi się w przyszłej pogodzie. Boję się. Boję się, że znów mróz zaszczyci nas swoim jestestwem. Cieszę się chwilą. Dziś wynurzyłam czubek nosa za drzwi i … EUREKA… poczułam ciepło. Całe 6 stopni. Normalnie tropiki. Wiem, wiem. Zima i mróz są nam niezbędne, żeby wytępić naddatek wszelakiej maści robactwa, ale co za dużo to niezdrowo. Opróżniłam już wszystkie możliwe puszki z rozgrzewającymi herbatkami, ziołami i innymi eliksirami, nawet te z „prądem”. Wyczerpałam wszystkie możliwe sposoby i na niewiele to się zdało. I tak kończyłam ubrana jak na wyprawę na K2, opatulona w ciepłe koce, odzież termiczną, getry, z trzęsącą się szczęką, zgrabnymi ruchami, niczym królowa w wierzchniej szacie przemieszczam się po domu. Nawet palca nie wychylę! I o dziwo, nawet się nie przewrócę w tej mojej kocowo-domowej kreacji. Dochodzę do wprawy. Potrzeba matką wynalazku. Nie, żebym poddała się bez walki. Nie ten typ… ze mnie. Przechytrze sądziłam, że zwalczę gada jego własną bronią. Trza przecież hartować ciało. Otworzyłyśmy więc sezon „kijkowy” nieco wcześniej, jak tylko mróz nieco zelżał. Jednakże na otwartych łąkach, wiatr wzmagał chłód i smagał nasze wątłe ciała, ale szłyśmy dzielnie. Dopiero po powrocie okazało się, że wyglądam jak mieszkanka Nowosybirska. Przez chwilę było gorąco, nawet bardzo, ale potem żar zalał moją buzię i przybrałam piękny odcień hiszpańskiej czerwieni. Do tego doszły dreszcze. Nic nie dała wzmożona dawka pomarańczowej nalewki do herbaty. Nie ma to tamto. Poległyśmy z kretesem. Nie porywa się przecież z motyką na księżyc. Ale spróbować trzeba było. Dobiła mnie moja własna latorośl mówiąc: „Mamuś, a pamiętasz… jak ostatnim razem pytałam Ciebie, gdzie wolałabyś mieszkać? Tam gdzie jest bardzo, bardzo ciepło? Czy tam, gdzie jest bardzo, bardzo zimno? Nadmienię tylko, że nie lubię upałów, więc domyślacie się co odpowiedziałam. A teraz Mamuś co byś powiedziała??? Moja mina była ponoć bezcenna. Nie ma jak to liczyć na wsparcie bliskich … i znajomych. Pan z zaprzyjaźnionej firmy usługowej jak mnie zobaczył to skwitował: Widoć, że baba ze wsi…Mhm? pomyślałam… Co autor do licha ma na myśli? Po czym dodał – bo onuce ma… I tu niechętnie muszę mu przyznać rację…
PS. Przypomniała mi się anegdota, która krążyła jakiś czas temu o przeprowadzce w Beskidy, o śniegu – wyczekanym białym puchu, który z czasem zamienił się znienawidzone białe g…o.
Ja mam podobnie… z zimą. Byle do wiosny…
