Posiadam psa. A właściwie należało by powiedzieć, że on posiada mnie.On to dokładnie – Ona. Suka rasy German Shepherd ( czyt. owczarek niemiecki – nie wiedzieć czemu wolę tę angielską nazwę) – długowłosa, kudłata, śliczna. To moja wierna towarzyszka porannej kawy na ganku. Na ganku, bo to pies podwórkowy. Przy jej masie i temperamencie nie mogło być inaczej. Jak już wspomniałam, jest moją wierną towarzyszką porannej kawy. Cierpliwa, wyrozumiała, małomówna, nie osądzająca …. i tu na chwilę się zatrzymam… bo nie do końca dam temu wiarę. Czasem, gdy zdarza mi się zapomnieć i monolog trwa ociupinkę za długo… Jej spojrzenie jest dość wymowne. Jakby cedziła do mnie przez zęby – daj już spokój kobieto. Nie mniej jednak chwile spędzone przy porannej kawie bezcenne. Fajnie posiedzieć razem, czasem zdarza się nawet, że w ciszy, i delektować się ciepłym napojem bogów. Dla nie wtajemniczonych mój „Sierściuch” jest kawoszką. Nie wiem co na to obrońcy praw zwierząt, ale dopuściłam się tej zbrodni i teraz mam za swoje. Kawę dzielę na pół, ja z kubka a Pani z miseczki. Dlatego mój tyci, tyni kubek ma pojemność pół litra. Do pewnego momentu udało się nam to utrzymać w tajemnicy. Niestety nałóg był silniejszy. Sprzedała mnie atakując kubek swego Pana, kiedy przechadzał się nieświadomie po ogrodzie. Tym sprawnym manewrem pija już dwie… Spryciula. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że mamy też zdrowe nałogi. Moja suczka jest też oszukaną weganką; jabłka, marchewki i banany są na porządku dziennym. Jak otrzyma rarytas to nie wiem czemu znika w czeluściach swojej twierdzy i wraca jak już jest po temacie. Przecież jej nie wyrwę z pyska i nie zjem? Mówią, że zwierzęta upodobniają się do właścicieli. Może i prawda. Jestem weganką z wyboru, lubię owoce i warzywa, ale chyba nie tak jak moja Pani. W tym przypadku uczeń przerósł Mistrza. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy pewnego letniego popołudnia wróciłam do domu i przekraczając próg ogrodu, kątem oka zarejestrowałam, że coś tu nie gra. Czegoś tu brak. Wykonałam szybki manewr głową, prawo-lewo, prawo-lewo – wiecie jak w tangu i mnie olśniło! Moja ulubienica i psia weganka pożarła trzy krzewy owocowe; czarną porzeczkę, czerwoną porzeczkę i uwaga AGREST. I to razem z krzakami. Dlatego czegoś mi brakowało. Rozpracowała wszytko łącznie z gałęziami. Porzeczkę jeszcze mogę zrozumieć, ale agrest? Z kolcami? Musiało boleć jak wychodziło…I tak sobie myślę, że to wszystko przez to, że przez sześć lat z rzędu przegapiłam Dzień psa – o którym nie miałam pojęcia, że w ogóle istnieje, a który celebrujemy właśnie 1 lipca. W tym roku już nie zapomnę…Na bank.
